I have a dream. I have a dream where there are rooms with arcade machines and I can play as much as I want. Słowa, które wypowiedział Martin Luther King Jr. są po dziś dzień aktualne. Może nie do końca dobrze je zacytowałem, ale z pewnością Martin to miał na myśli. A czy wy też macie taki sen, w którym wchodzicie do pomieszczenia pełnego automatów z grami i możecie grać do woli ile chcecie? A gdyby do tego były jeszcze flippery (tj. pinball’e)? Piękny sen, prawda?
Otóż to nie jest sen! Możecie wierzyć lub nie, ale jest takie miejsce, w którym dokładnie taki scenariusz jest możliwy nawet dziś. Widziałem to miejsce. Ba, odwiedziłem to miejsce! I tym razem nie musiałem jechać do niego przez 6 godzin (jak ostatnio do Karpacza). Wystarczyło mi pół godziny. Tramwajem!
Ziszczenie marzeń
Moi drodzy, choć wydaje się to niespełnionym marzeniem albo jedynie wspomnieniem z dzieciństwa, to jednak są jeszcze miejsca na świecie, w których wciąż stoją sprawne flippery i automaty z grami, dokładnie takie, jak 30 lat temu i można na nich grać. Prawdziwy raj dla retromaniaków!
Odwiedziłem Krakow Pinball Museum, czyli wyjątkowe muzeum starych gier, które zostały odnowione i przywrócone do życia (lub utrzymane przy życiu). Prawie wszystkie eksponaty w tym muzeum wolno dotykać i używać, w przeciwieństwie do zwykłych muzeów, gdzie stoją same gabloty. Tu każdy eksponat woła, aby na nim zagrać. Myślicie, że w tym miejscu można zbankrutować wydając ostatnie grosze na żetony i monety? Też nie! Założyciele muzeum wymyślili inny sposób. Ma swoje dobre i złe strony, ale dobrych zdecydowanie więcej. Za granie płaci się raz. Przy wejściu. Potem można siedzieć do nocy, aż do zamknięcia lokalu i grać na każdej maszynie tyle, ile się chce. Bez wrzucania pieniędzy! Czy to nie piękne? Jeśli ktoś chce wpaść na 5 minut i zagrać raz, czy dwa, to się nie opłaci. Ale gwarantuję, że sensowna wizyta w tym miejscu zabierze co najmniej kilka godzin i gdybyście przeliczyli pojedyncze gry, które w tym czasie rozegracie, to za każdą wyjdzie mikroskopijny koszt. Na pewno każdy już chce wiedzieć – ile?! Bilet normalny kosztuje 40 PLN, dla dzieci 20 PLN, a studenci 30 PLN. Można przyjść tuż po otwarciu lokalu (rano albo koło południa, zależnie od dnia) i wyjść późnym wieczorem. Wchodząc dostaje się opaskę na rękę, jak na koncertach, więc można z nią wychodzić i wracać bez żadnego kłopotu. Gdyby gracz miał ochotę się czegoś napić, lokal posiada bar, w którym można wybrać sobie odpowiedni trunek. Zasada odnośnie piwa jest jedna – NO BEER ON MACHINES! Są poza tym jeszcze dwie zasady: NO SMOKING (bardzo dobrze, bo nie śmierdzi) i NO TILT! Gracze flipperowi na pewno rozumieją co oznacza to ostatnie. Pozostałym wyjaśnię, że TILT to przechylanie stołu by nielegalnie poruszyć kulką :). Tyle brutalnych zasad.
Co konkretnie tam znajdziemy?
Muzeum znajduje się w starej piwnicy, więc jest w niej nastrój typowy dla przyrynkowych knajp. Jeśli dobrze naliczyłem pomieszczenia, to jest ich łącznie 6, choć są tak połączone, że można to inaczej policzyć. W każdym razie lokal jest duży i bardzo gęsto wypełniony maszynami, co możecie zobaczyć na moich zdjęciach. W każdym pomieszczeniu stoją flippery, które są głównym celem działania muzeum. Nie liczyłem ich, ale jest ich kilkadziesiąt! Oryginalne maszyny znanych producentów, takich jak np. Bally Midway, który słynie już z pinballi po tym, jak porzucił gry video (pamiętacie Defender’a?). Znajdziecie tu kompletne staruszki nawet z samego początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, co daje im już dziś blisko 50 lat! Są w świetnym stanie i gra się na nich bez zarzutu. Są fantastyczne, jeszcze dość ubogie, ciche, ale zbliżanie się do nich przyprawia o przyjemny dreszczyk emocji. Obok stoi prawdziwy bezzębny dziadziuś, czyli flipper z 1967 roku, niestety z kilkoma ubytkami i nie działa. Ale można obejrzeć (jest na zdjęciu). Dalej znajdziecie cały przekrój przeróżnych flipperów lat 80-tych i 90-tych, a są też znacznie nowsze maszyny. Zaskoczyło mnie to, ale wciąż jeszcze się takie produkuje. Najnowszy, jaki znalazłem, to Ghostbusters z 2016 roku. A skąd znam te daty? Pamiętajcie, że to muzeum. Większość eksponatów posiada tabliczkę z informacjami na temat producenta, czy roku produkcji.
Gry video
Pomiędzy wspomnianymi dziesiątkami flipperów stoją pojedyncze automaty. Moje ulubione. Duża gałka, wielkie przyciski, masakrycznie walący po gałach kineskop, wielka drewniana obudowa i granie obarczone bólem nóg i kręgosłupa. Czyli samo najlepsze ;). Niektóre wyglądają na oryginalne maszyny, a niektóre to chyba składaki, czyli obudowa z jednej maszyny, a flaki z innej. Tym sposobem np. na maszynie z napisem Space Ace zagrać można w Knights of the Round Capcom’u z 1991 roku. W niczym to nie przeszkadza, bo odbiór dla gracza jest właściwy! Knights świetne, w klimacie znanego Golden Axe, można grać we dwóch na jednej maszynie. Obok stoi kolejne mordobicie, czyli popularne Cadillacs and Dinosaurs, do pogrania nawet we trzech. A z drugiej strony aż poczwórny „multiplayer” w grze The Simpsons. Do tego nieopodal stoi strzelanka Point Blank, w której we dwóch można postrzelać pistoletami do ekranu. W rogu stoi wyłączony automat z Asterix & Obelix. Mam nadzieję, że kiedyś będzie funkcjonował!
W kolejnym pomieszczeniu, koło baru (tu jest najmniej gier), obok prześwietnych flipperów (niektóre naprawdę budzą szczery uśmiech podczas grania!) stoi komplet dwóch Terminatorów 2. Jeden to flipper, a drugi to automat z dwoma pistoletami. Tym razem strzelamy do wrogich maszyn zgodnie ze scenariuszem filmu. Mój syn nie mógł się od tego oderwać i na koniec twierdził, że ta gra podobała mu się najbardziej ze wszystkich!
Po drugiej stronie lokalu, w następnym pomieszczeniu już przy wejściu atakuje nas urocze mordobicie, którego nie zapamiętałem tytułu, w stylu Street Fighter. Nie przepadam za takimi, więc rozgrywka trwała krótko, ale obok niego stoi rewelacyjny Sunset Riders z Konami. Rewolwerowcy w akcji, czyli gra typu „idź w prawo i strzelaj” w stylu westernowym. Tej gry nie odpuściliśmy i przeszliśmy całą. Oczywiście z całą masą kontynuacji, ale… kto bogatemu zabroni, czyli jak już zapłacone, to można grać do wieczora! Frajda wielka, skopaliśmy wiele tyłków. Nic to, bo tuż obok kolejne atrakcje – mega klasyka, czyli Donkey Kong w dość fikuśnej szafie, a obok dwugrowy automat (nieco nowszy) z Ms. Pac-Man oraz Galaga – do wyboru.
Tuż za plecami coś dla rajdowców, czyli Out Run w automacie z kierownicą, pedałami i ręczną skrzynią biegów. Kto z nas nie zna Out Run?! To nie koniec rajdowych przyjemności, ponieważ dalej znajduje się automat z kierownicą motocykla, a w nim gra Hang-On. A wisienką na torcie samochodówek jest trzykierownicowy automat, czyli Ironman Ivan Stewart’s Super Off Road! I to już ostatnie pomieszczenie. Znajdziemy tu też kultowy Metal Slug, a także dwie części Mortal Kombat w osobnych maszynach – jedynka i trójka. Dla fanów wyrywania kręgosłupów dobre kombo. Widziałem, jak serca i kręgosłupy wyrywał mały chłopczyk!
Kto tam przyłazi?
Tyle atrakcji w jednym miejscu… Gwarantuję Wam, że wejście tam jest groźne, bo traci się poczucie czasu. Nam zeszło 4 i pół godziny, a nie zdążyliśmy pograć w każdą grę! Oczywiście automaty odwiedzone wszystkie, ale z flipperami nie dało się już zdążyć. Po prostu za wiele tego naraz. A odwiedzający? Są. Gdy byłem, nie było tłumów, ale cały czas ktoś się kręcił i grał. Nie ma problemu z dopchaniem się do wybranej gry. W oczekiwaniu na taką można grać w cokolwiek innego, ale widać, że nikt nie zagrzewa jednego miejsca na długo, bo kuszą go kolejne gry :). Ramy wiekowe szerokie, bo widziałem małolaty młodsze od mojego syna. Takie dzieciaki po około 7 lat. Było też trochę ludzi w wieku około 50 lat, którzy chętnie stali przy flipperach. Płeć? Ha, to dobre. Głównie facetów widziałem przy grach, a panie… siedziały na stołkach przy barze ze smartfonem w rękach. Wygląda na to, że takie rozrywki nie dla nich, więc czekały aż ich partnerzy się wyszaleją ;). Jeśli jakaś dziewczyna grała, to zwykle widziałem grającą młodą dziewczynę ze swoim wybrankiem. Może w inne dni wygląda to inaczej. Zaskoczyło mnie za to, że wielu odwiedzających było obcokrajowcami. Może trafili do muzeum z jakiejś reklamy? Ale widać, że ich temat musiał przyciągnąć.
Podsumowując
Muzeum jest naprawdę rewelacyjne dla takich freeków, geeków i innych maniaków, jak my! Wychodząc tam najlepiej przygotować się na wiele godzin, odpocząć, zjeść coś i wejść jak najwcześniej, aby móc się zdrowo nagrać do wieczora :). Właściciel lokalu wydaje się być równie pozytywnie zakręcony, jak każdy retromaniak. Śledząc wpisy na jego fejsbuku można zauważyć, że co jakiś czas sprowadza nowe automaty, restauruje je i wstawia do lokalu! Musi robić to z czystej pasji, bo innego wytłumaczenia nie widzę.
Dlatego zachęcam wszystkich, którzy mieszkają lub akurat są w Krakowie, do odwiedzenia muzeum, bo wielu takich już nie ma (podobno na Węgrzech jest takie coś, bo mam ulotkę ;); w Bytomiu też, ale chyba tylko z flipperami). Lokal jest blisko Rynku Głównego i Wawelu, czyli tuż obok głównych atrakcji turystycznych. Znajdziecie go w podwórzu przy ulicy Stradomskiej 15. Oczywiście w Krakowie! Od strony ulicy wisi szyld, więc da się znaleźć.
Na koniec obejrzyjcie jeszcze moje zdjęcia ze środka!
Planowałem się tam wybrać jak byłem ostatnio w Krakowie na Dawnych Komputerach i Grach w 2016 roku, bo już wtedy wiedziałem o istnieniu takiego miejsca w tym mieście. Ale zabrakło mi samozaparcia, czasu i znajomości miasta. Ale zbliża się kolejna edycja DKiG w Kraku więc… co się odwlecze to nie uciecze. 🙂