Uwielbiam zapach pestycydów o poranku! Mam spryskiwacz i nie zawaham się go użyć! Zabiję wszystkie robale, które odważą się dotknąć moje śliweczki, moje jabłuszka, moje gruszeczki!
Gdy ostatnio pisałem o Crossfire, początkowo miałem napisać o innej grze, ale uznałem, że zmienię kolejność, aby było chronologicznie. Crossfire bazuje prawdopodobnie na starej grze z automatów Spectar (z 1981 roku, wydane przez Exidy), znany też pod wcześniejszym tytułem Targ (z 1980 roku).
W 1983 roku TG Software wydało na małe Atari grę Ozzy’s Orchard, która zdaje się również nawiązywać mocno do Spectar’a, jednak w odmiennym stylu. Zasady gry są zbliżone, ale samochody zostały zamienione na… owady. I to szkodniki, które próbują zeżreć wszystkie owoce w sadzie Ozzy’ego. Ozzy to prawdopodobnie nie jest znany Ozzy Osbourne z Black Sabbath oraz cudownego inaczej reality show. To zwykły ogrodnik, który próbuje zarobić na życie sprzedając owoce. Cały rok je dopieszcza, żeby rosły, a tu przylatuje robactwo, które chce się wypasać kosztem Ozzy’ego.
Pomijając interesującą fabułę, którą wymyśliłem sam, gra polega na bieganiu pomiędzy drzewami i strzelaniu do latających robaków. Zupełnie jak w Spectar, czy Crossfire, tu też ekran podzielony jest na kwadraty i strzelamy w 4 kierunkach. Robactwo jest o wiele bardziej ruchliwe niż stworki w Crossfire. I uważam to za zaletę, gdyż gra jest dzięki temu bardziej dynamiczna i ciekawsza. Zobaczcie na filmiku poniżej, jak te france latają. Aż ciężko w nie trafić, a gdy tylko jest okazja, to one przelatują dalej i pędzą wprost do owoców, które obżerają. Jakby tego było mało, potrafią przyssać się do drzewa i wyżerać z niego owoce! Fajnie też się czasem chowają za drzewami – bardzo mi się to podoba.
Kolejne etapy gry to zmieniające się pory roku (mogłoby to być jakoś uwidocznione, choćby zmianą kolorów). Na drzewach dojrzewają owoce, a gdy przychodzi jesień, to owoce spadają! Teraz zaczyna się prawdziwa zabawa, bo poza standardowym przeganianiem owadów, można też zbierać owoce spod drzew. Oczywiście owady nie czekają na nic, tylko żrą wszystko w zastraszającym tempie! Patrząc na rozmiar owadów, jak i szybkość, z jaką jeden robal umie zeżreć całe jabłko, podejrzewam bardziej atak mutantów niż zwykłą plagę szarańczy. Takie zbieranie to także element gry Spectar, którego nawet nie było w Crossfire (poza zbieraniem 4 przedmiotów na środku planszy). Trochę wówczas przypomina Pac-Man’a. I emocje rosną, bo jednocześnie robi się kilka rzeczy.
Żeby nie było tak cudownie, bo jeszcze pomyślicie, że ta gra to prawdziwy szał, teraz zacznę swoje marudzenia i wytknę większość jej wad, jakie zauważyłem.
Pomysł jest fajny i wykonanie przyzwoite, jednak potencjał tej gry nie został w pełni wykorzystany i przez niektóre szczegóły całość została udupiona. Przede wszystkim, po krótkim czasie gry odczuwa się znużenie. Pierwsze etapy są bardzo do siebie podobne i dość łatwe. Później gra nabiera tempa i robi się ciekawsza, jednak ciężko dotrzeć tak daleko zanim gracz się znudzi. Oczywiście gra nie jest bardzo łatwa, ale poziom trudności powinien szybciej wzrastać. Można wybrać późniejszy etap początkowy, ale w czasie grania kolejne etapy niewiele się od siebie różnią.
Grze towarzyszy przez cały czas muzyka. Melodyjka, która już po kilku minutach zaczyna być niczym grający na akordeonie Rumun w tramwaju. Nie da się jej znieść. Na szczęście można ją ściszyć. W zamian w grze brakuje dźwięków, co jest gigantycznym błędem. W takiej grze dźwięki dodają dynamiki i przyjemności z grania, czego nie można powiedzieć o wspomnianej muzyczce. Czy Pac-Man byłby taki fajny, gdyby nie jego „waka-waka” podczas wpieprzania wszystkich kropeczek? No właśnie. Tu powinno być podobnie.
Grafika mogłaby być lepsza. Nie czarujmy się, Atari potrafi więcej! Co prawda jest trochę szczegółów, które są atrakcyjne, jak na przykład rosnące owoce na drzewach. Zauważcie, że najpierw są małe, a potem większe! Poza tym, gdy robak coś zje, to na drzewie zmniejsza się liczba owoców. Gdy spadają z drzew, to też widać ile jeszcze ich zostało. Postać gracza jest mało ciekawa, ale pewnie dlatego, że jest to człowiek w skafandrze ochronnym. Na plecach niesie zbiornik do spryskiwacza i bardzo podoba mi się, że widać ile w nim jeszcze pozostało płynu. Gdy się skończy, to trzeba iść go dolać! Po skończeniu etapu na gracza czeka nagroda w postaci próby wywołania nagłego ataku epilepsji poprzez przeraźliwe błyskanie całego ekranu. Gdy to widzę, oczy mi łzawią, ale przynajmniej nie padam w konwulsjach pod stół! Współczuję epileptykom. Chyba w to za długo nie pograją…
Sterowanie też pozostawia wiele do życzenia. Postać robi wrażenie, jakby płynęła, a nie biegała. Animacja jest beznadziejna. Ozzy powinien lekko podskakiwać – to by wyglądało znacznie lepiej. Nie wiem dlaczego, gdy się rozpędzi, to zatrzymać się może jedynie na brzegu ekranu, albo gdy go coś zabije. Drażni mnie to, że nie można po prostu stanąć gdzie się chce! Myślę, że fajnie by było, gdyby Ozzy mógł też pryskać rozpylaczem z bliska, jak Fred w grze L.K. Avalon.
Ozzy’s Orchard to dobra gra. Nie świetna, ale dobra. W końcu młoda już nie jest, więc też trzeba jej więcej wybaczyć. Ma trochę niedociągnięć, jednak gra się w nią przyjemnie. Gdyby ją ulepszyć, to byłaby niezła. A tak, to wmieszała się w tłum i pozostała przeciętną. Pewnie nawet mało zauważoną. Nie ma szału, ale Spectar’a na Atari nie było, więc Ozzy jest jego namiastką. Chyba lepszą niż Crossfire. Jeszcze gdyby tylko nie było tej cholernej muzyczki…
A Spectar? Jak w końcu wygląda? Może nie każdy to zna. Ja też za bardzo nie znałem – przyznam szczerze – dopóki nie zacząłem drążyć tematu. Zobaczcie poniżej. Tu też szału nie ma 🙂