Obejrzałem dziś zwiastun nowej gry, wcale nie klasycznej, pt. „Plants vs Zombies: Garden Warfare”. Zacząłem się zastanawiać jak to możliwe, że mała prosta gierka staje się nagle wielką produkcją, na której można zarobić ogromną kasę. I wpadłem na to!
Dziś nie liczy się już pomysł. No może trochę, ale raczej ciężko o innowację, więc te pomysły zwykle są kopią jakichś wcześniejszych pomysłów. Czyli wystarczy wziąć dobry pomysł z innej gry lub po prostu coś tak popularnego, że już trudno mówić o wzorowaniu się na konkretnej grze. Następnie ten pomysł trzeba trochę doszlifować, lekko nagiąć do swoich potrzeb i – teraz właśnie najważniejsze – oprawić to tak, by cieszyło oko i ucho! I to jest recepta na sukces, chociaż oczywiście jeśli jest to nie najlepiej wykonane, to z pewnością sukcesem nie będzie.
Spójrzmy zatem na wspomnianą grę. Prosta strzelanka typu „tower defence” – kwiatki strzelają do lecących na nie zombie’ch. Nic wyjątkowego. Ale gra miała urok (akurat miałem przyjemność dawno temu w to grać na którejś stronie). Była przede wszystkim zabawna, miała śmieszne dźwięki i przyjemną, też zabawną grafikę. I co? Okazuje się, że była sukcesem (o czym dowiedziałem się dziś). A gdyby taka sama gra była z prostą grafiką, bez śmiesznych animacji i dźwięków (wyobraźmy to sobie w kilku kolorach, bez tych fajnych obrazków). Czy ktoś by się tym zainteresował? Na pewno nie. Tym bardziej, że tower defenców powstały już setki i mało który się w ogóle przebił jako lepszy.
Nie trzeba daleko szukać kolejnych przykładów. Kto dziś nie zna Angry Birds? Dziś ta gra to dziki szał – powstały tysiące gadżetów z nią związanych, na których ktoś trzepie wielką kasę. A sama gra? Przecież przed nią było od cholery takich gier, w których strzelało się do zamku, czy innych klocków. Że o Scorched Earth nie wspomnę, który już jest protoplastą takich gier, chociaż i on bazuje na jeszcze starszym pomyśle gier typu artillery. Ale sukcesem Angry Birds były znowu śmieszne dźwięki i jeszcze sympatyczniejsze świnki, które robiły głupie miny i chrząkały. A potem autor gry poszedł za ciosem i wykorzystał swoje 5 minut by zarobić na emeryturę.
Trochę zazdroszczę. Czasem myślę, że straciłem swoje 5 minut, gdy Sadist był popularny. Ale byłem na to za młody, za głupi, a Internet jeszcze nie pokazywał, że na tym naprawdę można nieźle zarobić. I nie zarobiłem nic :).
Gratuluję tym, którym się udało! Naprawdę!