Przeszedłem Misję. I poczułem pustkę… Tydzień temu, jadąc tramwajem i mając w perspektywie podróż trwającą dobre 40 minut, wyjąłem telefon, włączyłem emulator Atari i odpaliłem Misję. Okazuje się, że sterowanie „joystickiem” na ekranie dotykowym nie przeszkadza tej grze w zupełności, a nawet ma pewne zalety – gdy chcę skoczyć, to wciskam w róg joya i skaczę, a nie przesuwam się najpierw w bok, co grozi spadnięciem z krawędzi półki na którą starałem się wcześniej wejść i stać dosłownie na piętach, żeby przeskoczyć na drugi brzeg. Jeden piksel różnicy i, albo nie doskoczę do drugiego brzegu, albo spadnę w dół. Mimo tego nie było łatwo, bo miałem inne przeszkody w postaci trzęsącego tramwaju, który bardzo skutecznie utrudniał precyzyjne skoki.
Granie umilało mi drogę tak bardzo, że nawet się nie zorientowałem, że dojechałem na miejsce i musiałem wysiadać. Zapisałem grę (podstawowe zalety emulacji!) i postanowiłem dokończyć później. Tym sposobem rozpocząłem usilne próby skończenia gry, którą zawsze niemal wielbiłem, ale nigdy nie potrafiłem ukończyć, bo była dla mnie zbyt trudna. Trudność Misji skupiała się w dużej mierze na powyżej opisanych zręcznościowych problemach z niektórymi miejscami. Drugim kłopotem jest rozległa mapa, której nie sposób poznać bez wielokrotnego jej przechodzenia, aby nauczyć się gdzie co jest i przejść ją w odpowiedniej kolejności. No właśnie, to odkryłem teraz, że kolejność jest tu bardzo istotna, bo jeden błąd sprawi, że agent Ząbek może zostać uwięziony w pułapce.
Ale zanim przejdę do dalszego opowiadania, wspomnę kilka słów na temat gry, bo może nie każdy ją zna (bez jaj! ;)). Misja to jedna z pierwszych gier nowej ery Atari w Polsce. Była to niemalże pierwsza gra wydana w demokratycznej Polsce (rok 1990, tuż po upadku ustroju na „K”). Był to pierwszy krok w stronę przyszłości, która była dla nas wielką odmianą. Nie można już było „legalnie piracić” gier :). Rzeszowski wydawca gier – L.K. Avalon – wydał dwie gry w komplecie: Misja i Fred, które można było wreszcie normalnie kupić w sklepie. Oryginalne! Pamiętam, gdy dostałem obie te gry, zupełnie nie wiedząc jeszcze co to i wywarły na mnie niesamowite wrażenie. Świetna grafika, wreszcie coś nowego, odmiennego i po polsku. Pomijając na razie Freda, omówmy samą Misję. Janusz Pelc, autor gry, zafundował nam wcielenie się w rolę agenta Ząbka, który zasuwa z małym pistolecikiem w swoim uroczym, różowym mundurze, przez złowieszczą, podziemną bazę. W bazie snują się żołnierze jak zombie, zupełnie bezmyślnie chodzą tam i z powrotem, jednak ich liczba sprawia, że trzeba się trzymać na baczności. Misja była początkiem fali ogromnych ilości różnorakich polskich platformówek, które mocno czerpały z niej pomysły, a niektóre wręcz się na niej wzorowały. Jednak wzór był niedościgniony, gdyż tak genialnego sterowania postacią, jak tu, nie widziałem potem w żadnej innej polskiej grze. No może prawie. Zawsze lubiłem to, jak wygodnie się porusza postacią, jak fajnie ona skacze i ma idealnie dobraną prędkość poruszania, by nie była zbyt szybka i dało się nad nią zapanować, a jednocześnie nie była zbyt wolna, by nie zasnąć podczas przemierzania dłuższych odcinków.
Mapa gry jest naprawdę spora i trzeba się nachodzić, by ją poznać i dowiedzieć się gdzie iść i w jakiej kolejności, o czym wspomniałem już wyżej. Podstawowym problemem podczas grania na Atari był brak możliwości zapisu gry, co było wtedy – oczywiście – normalne. Gdy grało się 20-30 minut i już doszło się dalej, to było bardzo frustrujące, gdy przez jeden błąd trzeba było rozpocząć grę od nowa. A tu o błąd bardzo łatwo! Tym sposobem w pewne rejony mapy nie dotarłem nigdy. Zabrakło mi wytrwałości i nie ukończyłem gry. Łaziłem wielokrotnie, ale zawsze od nowa. Początkowe miejsca znałem na wylot. Przechodziłem je niemal na pamięć i zrobiły się już nudne. Do dalszych nie mogłem dojść ;). Wreszcie uwagę na siebie zwróciły inne gry i Misja pozostała „mission failed”. Mimo tego gra pozycjonuje się bardzo wysoko w moim rankingu najlepszych gier na Atarynkę.
Dziś, 25 lat po jej powstaniu, odświeżyłem wspomnienia w tramwaju i wykorzystując znowu średnio legalne metody (ale co tam, jestem dorosły i mi wolno!) postanowiłem wysilić się i jednak przejść grę, choćbym miał się zesrać. No i stało się tak, bo kolejnego dnia wróciłem do Misji w ulubionym miejscu do grania na komórce, czyli w kiblu, potem pogrywałem w autobusie, a tydzień później na wersalce, leżąc obok wylizującego się przez 20 minut kota doszedłem wreszcie do serca mapy! Czyli do miejsca, gdzie zostawia się znaleziony uran! Niemożliwe stało się możliwym! Agent Ząbek wreszcie doniósł cztery puszki na miejsce i mając 99 pseudosekund („sekundy” są trochę długie) na ucieczkę zaczął zwiewać aż się za nim kurzyło! Na szczęście chwilę wcześniej obczaiłem łatwe dojście do helikoptera, więc wiedziałem, w którą stronę lecieć. I udało się. Ząbek wsiadł do helikoptera, odpalił silnik i poleciał w górę niczym ptak. I tak oto poczułem… pustkę. Skończyłem Misję jedyne 25 lat po tym, jak ją ujrzałem pierwszy raz. Cóż za dziwne uczucie. Szczęście? Bo ja wiem. Fajnie było to zrobić, ale czy po ukończeniu gry będę nadal tym samym człowiekiem? Może stanę się lepszym? Wzruszyłem się. Czas odłożyć Misję na półkę z grami, które ukończyłem.
Godzinę później usiadłem do niej jeszcze raz. Nie mogłem się oprzeć, by zrobić to ponownie, ale na komputerze, nagrywając swoją rozgrywkę i pamiętając mniej więcej drogę, udowodnić sobie, że teraz Misja nie jest już taka straszna. I okazało się, że pół gry przeszedłem bez straty życia. W zasadzie byłoby zupełnie nieźle, gdybym nie spieprzył w jednym miejscu i wlazłem za bramę nr 4, zza której już nie dało się wyjść, bo nie otwarłem jej w odpowiednim momencie. Musiałem wczytać zapisaną wcześniej grę i powtórzyć spory kawałek. Jednak całość zajęła mi niecałą godzinę i okazało się, że ponownie przeszedłem Misję. Tym razem wydawała mi się łatwa. Jak to? Przez 25 lat była taka trudna!
Nagrany film możecie obejrzeć sami. Wyciąłem z niego kilka fragmentów, gdzie cofałem grę do zapisu, bo szukałem drogi, aby wyjść zza „czwórki”. Poza tym było zupełnie łatwo. Cziter? Oszust? Jaaaaaaaa? Może trochę, ale myślę, że dałbym radę przejść bez zapisywania i wczytywania. Tylko czy mi się chce robić to jeszcze raz? No właśnie. Chyba nie :). Przejście gry trwa około pół godziny. Pewnie dałoby się nawet krócej. Aż trudno uwierzyć, że tak niewiele.
Ah, na filmie gra w wersji angielskiej. Rok po powstaniu polskiej wersji, na Zachód sprzedano wersję angielską z muzyką. Dla mnie Misja ma być bez muzyki, tak, jak było w pierwszej wersji. Dlatego grałem bez niej. W graniu obie wersje się od siebie nie różnią. Co ciekawe, w grze widnieje tytuł Mission, ale na pudełku było już Mission Shark. Czyżby wydawca stwierdził, że to bardziej chwytliwy tytuł, ale w samym programie już go nikt nie zmienił? Natomiast chyba jeszcze później pojawiła się kolejna wersja gry – po polsku, ale z tytułem Mission Shark już widocznym na winiecie. Zmieniony jest też font w napisach, ale sama gra nadal bez zmian.
Bardzo lubiłem Misję. Do dzisiaj pamiętam cheata, którego można było wpisać na ekranie tytułowym. „JASIEK” 🙂
Pamiętam tą grę z atari sprzed iluś tam lat. I właśnie kilka dni temu postanowiłem, że ją „przejdę”. No i właśnie siedzę i po raz kolejny gubię się w korytarzach. Czuję jakby czas się cofnął 🙂 Wczoraj skończyłem grubo po północy. Różnica tylko taka, że kiedyś popijałem Polo Cocte a teraz pyfko.
To są właśnie uroki dzisiejszych czasów – możliwość sejwowania, wysoki poziom trudności itp. To wszystko zniechęca na tyle skutecznie, że gdyby gra miała powstać dzisiaj, nikt by się za nią nie wziął. 'Ale jak to, przecież to jest nie do przejścia’… 'Paaanie, taka trudna ta giera, nie ma sensu grać’… A kiedyś nie było wyboru i nawet jeśli nie potrafiłem przejść Misji chociażby w 50 procentach, to i tak wracałem do tego tytułu bardzo często.
Swoją drogą podziwiam za wytrwałość. Narobiłeś mi chęci do odpalenia emulatora 🙂
Przynajmniej ćwiczyliśmy wtedy wytrwałość ;). Przechodzenie takich staroci, na które nie miałem nerwów dawno temu, to całkiem fajna rozrywka. Korzystając ze średnio legalnych metod (zapis stanu) można dużo łatwiej zajść dalej. Satysfakcja jest i tak, zupełnie mi to nie przeszkadza :). No i ta radość z ukończenia gry, której wtedy nie dałem rady. To jest dopiero przyjemne! 😉