Postanowiłem pokazać Wam moją ulubioną grę na Commodore 64. Nie miałem C64, ale miał mój serdeczny kolega w podstawówki, który pozwalał mi po szkole posiedzieć u siebie i pograć na swoim komputerze. Sam miałem wtedy Atari 800XL i jego C64 wydawał się fascynujący, bo były na niego inne gry niż ja miałem. Do tego szybko się wczytywały z kasety, czego mu wręcz zazdrościłem. Na szczęście potem dorobiłem się stacji dysków, a kolega nie. Za to miał też ZX Spectrum, ale to już inna historia.
Graliśmy w różne gry, ale jedną polubiłem najbardziej (w zasadzie dwie, z czego o drugiej kiedyś już pisałem) i bolało mnie, że nie mogę jej też mieć. Kolega grał w nią o wiele lepiej ode mnie, bo był już wytrenowany, a ja miałem szansę pograć w to tylko u niego. Gra była na swój sposób fascynująca. Można było polatać na miotle czarownicą, postrzelać, poskakać i popatrzeć na ładne widoczki kojarzące się z gumisiowym lasem. Gra nosi tytuł Cauldron i ma już dziś 35 lat.
Na poniższym filmie znajdziecie parę minut rozgrywki, której celowo nie ciąłem na kawałki, by pokazać w całości jak wygląda ta gra. Nie było też wiele do cięcia. Pierwsze minuty to fajna winieta z muzyką jak z horroru, a potem raptem parę minut rozgrywki i… koniec gry. Potem jeszcze raz, trochę inaczej i znowu… koniec gry. Ach, czemu tak słabo? – zapytacie. Słusznie, zaraz o tym powiem kilka słów.
Zacznijmy od tego, że wspomnienia czasem zacierają rzeczywistość i możemy pamiętać pewne rzeczy inaczej niż one wyglądały. Grę pamiętam z przyjemnością, ale gdy dziś do niej siadam, mam wrażenie, że chyba coś źle zapamiętałem. Żeby grać w Cauldron trzeba mieć skłonności masochistyczne. Kropka.
Muzyka przyciąga uwagę, grafika tym bardziej. Zobaczcie sami na te fajne drzewka, na animowane, małe acz dokładne sprajty. Znajdziecie tu kilka znanych sprajtów, które zostały ukradzione właśnie z tej gry, bo były takie ładne. Jednak rozgrywka jest tak koszmarnie trudna, że zastanawiam się, czy twórcy tej gry w ogóle ją próbowali przejść? To były inne czasy, wtedy gry były trudniejsze, bo musiały dać rozrywkę na dłużej. Ale bez przesady! Już sam fakt, że zaczynamy mając 9 żyć świadczy o tym, że nie będzie łatwo. Coś jak w Jet Set Willy, gdzie wciąż patrzymy na tańcujących Willych pod spodem, gotowych na rychłą śmierć. Tu jest podobnie.
Wiedźma, którą się chodzi, ledwie wyjdzie ze swojej chatki, a już po 100 metrach musi lecieć się napić, bo zaraz wyzionie ducha. Rozumiem, że jest upał, ale ona wychodzi w nocy, więc bez przesady. Źródełko magii stoi zaraz koło domu, ale ledwie można do niego dotrzeć, bo za starą jędzą leci chmara nietoperzy. Nic to, że ona jest czarownicą, a to tylko latające składniki jej eliksirów! Żrą babę tak ostro, że ta jak dojdzie do wodopoju, to i tak może zemrzeć po następnych 10 sekundach. France latają szybciej niż ona chodzi, więc jest na z góry straconej pozycji. Poza tym jest ich nieskończona liczba, a wiedźma ma skończoną ilość magii, bez której staje się tylko spadającą gwiazdą. Oczywiście, żeby nie było za trudno, to wiedźma może strzelać, ale żeby nie było za łatwo, to może to robić tylko lecąc na miotle, a każdy strzał odbiera jej magii. Tak samo traci ją, gdy wpadnie na potwora, czy też nietoperza. Dotknięcie drzewa na miotle kończy się tak, jakby przyłożyła rękę do piły tarczowej, więc odradzam.
Jaką więc przewagę ma wiedźma nad potworami? Ano… żadną. Trzeba je wymijać, bo częste strzelanie i tak doprowadzi do jej śmierci, a brak strzelania do tego samego, tylko szybciej. Po drodze należy zebrać parę kluczy do otwarcia wrót, jednak każdy z nich leży w takim miejscu, że jego zebranie zwykle kosztuje ze 2-3 życia. Ale to nic, najlepsze, że co jakiś czas stoją te źródełka mocy i dają odbudować siłę, ale także podlecenie do nich kosztuje przeważnie utratę życia lub dwóch, więc próba nabrania energii po prostu mija się z celem! Mało tego, stara jędza chyba nie chodziła na lekcje latania na miotle w Hogwarcie, bo sterowanie jest tak uciążliwe, że precyzyjne podlecenie do czegokolwiek jest w zasadzie niemożliwe.
Gdy już uda się dolecieć do jaskini i otworzyć wrota, gra nieco się zmienia, bo można trochę poskakać. Tu znowu fantastyczne rozwiązania, które mówią: „albo nauczysz się na pamięć wszystkich lokacji w tej grze, albo zdychaj”. Przejście z półki na półkę między ekranami zwykle jest tak wykonane, że trzeba pamiętać gdzie stoi kolejna półka, by w ciemno na nią skoczyć i trafić. Nie ma problemu, bo jak się nie uda, to traci się życie i wraca na początek – taki standard lat osiemdziesiątych :).
Co w tej grze jest takiego fajnego? Nie wiem! Kurde, ta gra jest zwykłym koszmarem, a jej horrorowa scenografia tylko to podkreśla. Moim zdaniem nie da się jej ukończyć, bo przejście przez jedną jaskinię do końca jest szczytem moich możliwości. A przejść trzeba wszystkie, zebrać w każdej jeden składnik eliksiru i wrzucić do kotła. Nic prostszego!
Jeśli nie znacie, to polecam zagrać. Można się pośmiać, jak ta stara jędza wpada na drzewa i leci jak kamień na dół. Ale jak chcecie spędzić spokojne niedzielne popołudnie, to lepiej zagrajcie w coś innego. Szybko podnosi ciśnienie!
Wydaje się, że gry nie da się ukończyć. Nie pomaga w tym wiele dodatkowych żyć ani nic innego. Gra zniechęca dość szybko. Mimo tego zawsze byłem ciekawy co jest na końcu i zobaczyłem go wreszcie. Koniec został przewidziany przez twórców i zdecydowanie jest! Widziałem. Osobiście. Skorzystałem z trainera.