Star Maze – gwiezdny labirynt zmiksowany z Asteroids

Star Maze na Atari XL/XEUwielbiam tę grę. Po dwudziestu kilku latach wciąż się temu dziwię, ale przyzwyczaiłem się. Star Maze to najciekawsze rozwinięcie pomysłu Asteroids, jakie znam. Sama gra Asteroids była zawsze świetna, ale na dłuższą metę trochę nudna i powtarzalna. Gordon Eastman w 1983 stworzył grę na małe Atari, w której rakieta z Asteroids trafiła do kosmicznego labiryntu, w którym nie tylko niszczy skały i broni się przed szalonymi latającymi spodkami, ale przede wszystkim ma ważną misję…

Ta misja to zadanie prawdziwego gwiezdnego pielgrzyma! Musi wyzbierać wszystkie krzyżyki z galaktyki, a potem przenieść się kosmicznymi wrotami do kolejnego labiryntu. Tu nie ma żadnych żartów. Od pierwszych sekund rozpoczyna się złowieszczy atak obcych na gracza, który musi się bronić i odszukać wszystkie zaginione krzyżyki. Star Maze na Atari XL/XENie jest to łatwe, bo wystarczy jeden błąd i niesione skarby wracają z powrotem w przestrzeń… Z pewnością za ogromnymi głazami, które dewastują statek kosmiczny, jak i za przeróżnego rodzaju obcymi pojazdami laserowowymi muszą stać jakieś siły nieczyste, które odnawiają się co chwilę, by nie dopuścić gwiezdnego pielgrzyma do ukończenia swojej świętej misji!

Oczywiście powyższą historyjkę zmyśliłem ;), ale od zawsze bawiło mnie to, że w Star Maze zbiera się krzyżyki, które – na szczęście – są podpisane jako klejnoty, co daje mi szansę uwierzenia, że to ładne, drogie świecidełka. Niemniej prawdą jest, że Star Maze to bardzo dobra gra. Niech nie zmyli Was przeciętna grafika – ta rzeczywiście mogłaby być nieco lepsza, podobnie jak mało ambitne udźwiękowienie. Jednak rozgrywka to rekompensuje. Działają tu te same prawa, co w Asteroids, choć sterowanie jest prostsze – ruchy joysticka zwracają pojazd w odpowiednim kierunku zamiast obracać wokół własnej osi. Można się mocno rozpędzić, ale ten sposób gry szybko kończy się w trumnie, podobnie jak było w pierwowzorze. Kluczem do zwycięstwa jest precyzja i opanowanie, bo tylko w ten sposób uda się pokonać obcych. A tych jest sporo rodzajów, do tego każdy z nich ma swoje sposoby poruszania, strzelania, jak i wybuchania – co jest istotne, bo niektórych lepiej nie niszczyć z bliska, a innych najlepiej w ogóle nie ruszać ;). Na szczęście ściany labiryntu odbijają rakietę jak gumową piłkę.

Star Maze na Atari XL/XE

Czekolada marmolada…

To samo dzieje się z obcymi oraz z pociskami, dzięki czemu można wykorzystywać to w celowaniu. Gdy strzelanie nie wystarcza, do dyspozycji są także bomby (jest ich niewiele, więc lepiej oszczędzać) oraz przejście w hiperprzestrzeń, co znamy także z Asteroids.

Zebrane klejnoty trzeba zanosić do miejsca startu. Można po kilka, albo nawet wszystkie jednocześnie. Zwykle jednak robi się to na raty, gdyż przy okazji można zatankować. Po zebraniu wszystkich otwiera się droga do kolejnego labiryntu. Nie ma się co martwić, bo gra jest na tyle trudna, że przejście całości graniczy z cudem :D.

W Star Maze gra się naprawdę fajnie. Nawet w dzisiejszych czasach mam wiele frajdy z postrzelania choćby przez kilka minut, a nieraz zdarza mi się, że zasiedzę się na dłużej. Dodatkowo cieszy fakt, że na początku każdej gry pozycje wszystkich elementów, poza ścianami, są na nowo losowane.

C'est la Vie na Atari XL/XE

C’est la Vie

Dzięki temu nigdy nie wiadomo ani gdzie znajdują się klejnoty, ani gdzie są wrogowie, a do tego miejsce rozpoczęcia (i zanoszenia skarbów) trzeba dobrze zapamiętać.

Przy okazji, mogliście się kiedyś natknąć na jakby bliźniaczą grę pod tytułem C’est la Vie tego samego autora. Wykorzystał on część szkieletu w obu grach, przez co mają zbliżoną grafikę i praktycznie taki sam rodzaj labiryntu. Mimo tego, druga gra to już kompletnie inna historia…

A teraz oglądamy!

Otagowano , , , , .Dodaj do zakładek Link.

O GadZombiE

Zajrzyj na stronę "O mnie i o stronie".

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.